wtorek, 26 kwietnia 2011

Wiara

I gdzie w tym wszystkim jest Bóg? Co się z nim stało? Czy On jest... czy On kiedykolwiek był? Czy warto mu zaufać? Mimo tego, że jestem już dorosła, staram się po swojemu podjąć próbę zrozumienia tego świata i życia w nim. Niestety za każdym razem kiedy zadaję sobie pytanie dlaczego coś się dzieje, nie potrafię uzyskać zadowalającej mnie odpowiedzi.
Dlaczego w naszym kraju dzieje się tak źle, dlaczego wydaje mi się, że osoby, które mają władze, jedyne co to ją mają i nic z tym nie robią. Tak jakby po prostu żyli w innym świecie, a może na innej planecie. Tak jakby widzieli to co się dzieje jako dobro, że tak właśnie powinno być. Sami chodzą wystrojeni na wielkie gale, uśmiechają się i obrzucają błotem swoich przeciwników.

Dlaczego tak pięknie udało mi się wmieszać Boga w Politykę?

Bo wszyscy to robią - a to jest największy wstyd, dla nas POLAKÓW, dla ludzi, którym naprawdę na czymś powinno zależeć, którzy wierzą w ludzi ich dobroć, a także w Boga...

cztery poranne godziny spędziłam wracając pociągiem do Świnoujścia, czytając kilka artykułów, umieszczonych w jednym z polskich czasopism politycznych. Ze względu na zbliżającą się beatyfikację papieża JP II spotkałam się z różnymi zdaniami na temat jego dokonań, cudów, poświęcenia i modlitw. Doszłam do wniosku, że chyba wierzę w innego Boga. Nasz kościół podzielony jest na dwa znacznie przeciwstawiające się obozy.
Tak na dobrą sprawę jeśli wierzymy w Boga - siłę nadludzką, która może pomóc nam w potrzebie i która jako jedyna zna przyszłe losy świata, to powinno być to tak piękne, mistyczne, ciche oraz pełne szacunku przedsięwzięcie (mówię tu oczywiście o wierze), że każdy powinien nie tyle być szczęśliwy, że wierzy, ale również powinien dawać świadectwo tego, że wierzy. Tyle mówią o tym "normalni" księża i wydaje mi się, że tak kiedyś było.
A teraz? ...

Pamiętam jak jeszcze kilka lat temu dumnie nosiłam duży srebrny krzyż (może bardziej jako ozdobę), ale symbolizował "coś", "kogoś", moje przekonania i wiarę, że jest jednak coś więcej, niż szara rzeczywistość.
A teraz... teraz wstyd ... gdybym założyła ten krzyż na swoją szyję wstydziłabym się go pokazać. Nie dlatego, że wiara przestała być modna, albo ja przestałam wierzyć, zmieniłam własne przekonania w tej sprawie (zresztą cały czas je zmieniam). Wstyd by mi było, za wszystkich tych półgłówków, którzy bezczelnie nazywają się katolikami i wykorzystują ten jakże mistyczny symbol do swoich niecnych celów.

To jest profanacja, to jest zabijanie poczucia religijności w ludziach takich jak ja. Nie jestem aż tak silna w mojej wierze, aby za chwile nie powiedzieć, że mam to gdzieś i że to wszystko nie ma sensu. Ilekroć siedzę w kościelnej ławce zastanawiam się dlaczego tak mocno to na mnie wpływa, dlaczego tak mnie to boli. Ci ludzie, a często księża mówiący o "religijności", która nią nie jest.

Nic więc dziwnego, że ludzie odchodzą, nic dziwnego, że przestajemy chodzić do kościoła, że czujemy się oszukani, i załamani wiarą. Mamy mętlik w głowach i Święta Wielkanocne stają się jedynie udręką, którą trzeba jakoś przeżyć.
To nie znaczy, że ludzie nie wierzą, to znaczy jedynie, że kościół został wplątany w grę między dobrem, a złem, między polityką a bijatyką.
A symbole tracą na znaczeniu...

Możemy jedynie modlić się o grom z jasnego nieba, aby ci, którym coś się pomieszało i bluźnią przeciwko Bogu, wykorzystując jego autorytet do gry smoleńskiej (jak tylko słyszę tą nazwę przechodzą mnie ciarki po całym ciele i tylko samo słowo kojarzy mi się z angielskim: "small" bo to właśnie takie jest, małe, ohydne, wyuzdane, obrzucone błotem, przez ludzi, którzy nie potrafią dać wiecznego spokoju zmarłym)czy jakieś innej... przestali obrzydzać innym Boga.

Niestety ja jestem wierzącą, ale niewierzącą - nie wiem czy warto wierzyć, bo w takim kraju jak nasz to chyba wstyd.
Jednak po cichu mam nadzieję, że "to", w co ja wierzę gdzieś głęboko nie będzie zbluzgane - dlatego schowam to tylko dla siebie jeszcze głębiej...

czwartek, 21 kwietnia 2011

cele

Nasze życie polega na wyznaczaniu sobie celów i ich realizacji, ale co wtedy kiedy wymagania podczas dążenia do celu przerastają nasze możliwości... Czy należy się poddać, czy może po prostu przezwyciężyć swoje obawy. Teoretycznie wszystko jest dla ludzi, ale czy dla wszystkich. Nie możemy przecież być najlepsi w każdej dziedzinie.
Słabości należy pokonywać, ale jeśli się poddamy i ich nie pokonany, pozostaniemy słabi? Czy ktoś wtedy przestanie nas kochać, czy będzie uważał nas za gorszych od siebie? Może tak, ale wtedy to oznacza, że ta osoba nie jest warta nawet naszej przyjaźni.
Jeśli jesteśmy z kimś na dobre i złe, nie możemy oczekiwać od drugiej osoby cudów. Musimy przyjąć ją taką jaką jest ze wszystkimi wadami, zaletami, z możliwościami i słabościami. Nie każdy potrafi latać i nie każdy pływać. Ważne jest jednak to, aby umieć znaleźć ten złoty środek i pogodzić się z rzeczywistością. Natomiast chęć samodoskonalenia się to już inna sprawa, tylko co jeśli za jakiś czas to wszystko szlag może trafić... Całe szczęście to tylko myśli teoretyczne, nie wolno nam sądzić, że coś może nam nie wyjść.
I nieważne czy pokonamy nasze słabości, czy nie. Powinniśmy wierzyć, że nam się uda...

Dlatego kochana Basiu, nie poddam się! Mimo lęków, obaw i trosk - postaram się dać radę. Wiem, że mocno mnie wspierasz i będziesz ze mną do końca, bez względu na wszelkie rezultaty... dziękuję!:)

środa, 13 kwietnia 2011

coming home

I'm coming home
I'm coming home
Tell the World I'm coming home
Let the rain wash away all the pain of yesterday
I know my kingdom awaits and they've forgiven my mistakes
I'm coming home, I'm coming home
Tell the World that I'm coming

Back where I belong, yeah I never felt so strong
(I'm back baby)
I feel like there's nothing that I can't try
And if you with me put your hands high
(put your hands high)
If you ever lost a light before, this ones for you
And you, the dreams are for you

.......



Zawsze kiedy słyszę słowa tej piosenki, mam łzy w oczach - dlaczego?.... nie potrafię zrozumieć.

piątek, 8 kwietnia 2011

butelka piwa

co z moim życiem mają wspólnego puste butelki po piwie "Lech"?
Dopiero wczoraj do mnie dotarło, że jednak mają...

Czy ktoś z was, kiedy podejmował pewne decyzje w życiu, albo zastanawiał się nad różnego rodzaju zmianami, miał taką lekką dozę niepewności?
A po pewnym czasie, zobaczył rzeczy, albo zjawiska, które tak jakby stały się przeznaczeniem... i jedyne co mogą zrobić to utwierdzić Cię w przekonaniu, że idziesz tą dobrą drogą. Tą właściwą i to co robisz, robisz dobrze, a wszelkiego rodzaju starania zostaną Ci wynagrodzone.
Hmm Tak też jest w moim przypadku, dopiero wczoraj podczas bardzo późnej kąpieli pod prysznicem, praktycznie z zamkniętymi oczami ze zmęczenia, dostałam olśnienia. Mała butelka piwa okazała się ogromnym symbolem, spotkałam ją na swojej drodze i niestety nie mogę tutaj wyjaśnić znaczenia małej butelki, ale wiadomo, że zielone butelki kojarzą mi się z Osobą, "Lech" - nazwa piwa z miastem Poznaniem, a spotkanie tego na swojej drodze podczas pewnej podróży oznacza, że się uda.... i w tym miejscu będę już siedziała cicho. Pozostawię was w niepewności i dopiero jak mi się uda, przedstawię Wam tajemnicze znaczenie butelki, putej butelki....:)

środa, 6 kwietnia 2011

ptaki śpiewają

Piątek był cudowny, słoneczny i piękny, taki... dający siłę.
Zgodnie ze wszystkimi planami jakie miałam znalazłam się w pociągu do Poznania i nawet ta cała podróż nie była zła, jak tylko zobaczyłam tablicę na stacji "Poznań Wola" poczułam to....to.... dziwne "coś", "coś" czego opisać nie mogę takimi zwykłymi słowami, a inne nie docierają do mojej głowy. W każdym razie, gdy wyszłam na dworcu głównym z pociągu. Poczułam się wśród tych wszystkich ludzi jakbym, była jedna jedyna. Jakbym to tylko ja czuła... to co w tamtym momencie poczułam - taki mix radości, lekkiego podniecenia, a jednocześnie spokoju i pewności. To jest jedyne miejsce na ziemi gdzie mogę żyć, zrobię wszystko aby tu wrócić. Ale jeszcze nie teraz. Bo bardzo podoba mi się to uczucie i chciałabym je czuć dość często, no tak plany dotyczące przyjazdów do Poznania są już ustalone na kilka miesięcy... Zastanawiam się tylko co dalej, czy ta magia nie zniknie. Bo jeśli w październiku rozpocznę studia i będą to studia w Poznaniu, nie chcę aby każda podróż była tylko pod gwiazdą - nauka, szkoła, egzaminy. Bardzo łatwo zniszczyć wyobrażenie o swojej Ziemi Obiecanej zatruwając ten wizerunek, stresem, pośpiechem i ciągłym zamartwianiem się o coś.

Natomiast teraz siedzę w biurze i słucham śpiewu ptaków, mimo wietrznej i jesiennej pogody jaka zawitała do Świnoujścia dzisiejszego poranka.
Bardzo miło wspominam wczorajszy dzień, walka ze słabościami jest całkiem fajna i daje uczucie "banana na ryju", natomiast długa wieczorna rozmowa, oraz sama myśl o maratonach i trasach pomogła mi zasnąć, praktycznie zanim udało mi się dobrze wejść do łóżka...
i kolejny juz raz widzę wielki bałagan w całej tej wypowiedzi, taki misz masz, kilka wątków jednocześnie, ale nic wiecej nie mogę wam powiedzieć, bo jest mi po prostu fajnie.
Na koniec jeszcze ogromne gratulacje, dla wszystkich, którzy męczyli się podczas Poznańskiego biegu w ostatnią niedzielę, a szczególnie TOBIE, bo mimo takiego wysiłku, który rysował się na Twojej twarzy dostrzegłam też uśmiech i radość. Egoistycznie śmiem myśleć, że troszkę się do tego uśmiechu przyczyniłam, wspierając Cię myślami na dwukołowym rydwanie. Dlatego ten uśmiech ukradnę, zabiorę tylko dla siebie, niech będzie tylko mój, będę wierzyć, że gdyby mnie tam nie było, nie byłoby też tej Twojej radości:)
(wiem, najgorzej jest, jak coś się komuś wydaje - ale co z tego):)