czwartek, 24 marca 2011

44

Z tego co widzę, to jest 44 nudny post jaki zostanie tutaj zamieszczony.
Dziś jestem zła, rozdrażniona, wieje wiatr - może dlatego. I wcale nie jest ciepło. Wydaje mi się, że wiosna ominęła nasz kraj w tym roku, jakoś nie widzę zbliżającego się ciepła. Zreszta jestem na tyle zajęta - niczym, że nie zauważyłam poniedziałkowego 21 marca- pierwszego dnia wiosny, spokojnie faktu, że we wtorek był 22, też nie zauważyłam. Ale dzisiaj na szczęście mamy 24 marca i nic się nie dzieje.
Chciałabym, ale nie umiem się nudzić, ciągle mnie wyrywa do nowych pomysłów. Ale moje wszystkie pomysły od wielu lat mają jedną charakterystyczną cechę, nigdy nie satają się rzeczywistościa. mhmm w sumie to przez prawie 25 lat tej egzystencji powinnam się tego nauczyć i przestać wymyślać idiotyzmy, które są trudne do osiągnięcia. W takich przypadkach mam dużo apetytu na życie i chęci.... a potem tak wszystko gaśnie...

Jest kilka takich rzeczy, których bardzo pragnę, ale gdzieś tam w samym środku, mam pełną świadomość ich niespełnienia, a fakt, że za 3 miesiące (nawet moja mama nie mogła w to uwierzyć) skończę 25 lat jest okrutne.
Zatrzymałam się na 21 roku życia i robiąc to co robię, będąc w tym miejscu, w którym jestem teraz powinnam mieć 21 lat. Czyli 4 lata były bez sensu, nie były potrzebne, nie odniosłam w tym czasie ani sukcesów zawodowych, ani też w życiu osobistym. Tak więc bez najmniejszego problemu mogłabym cofnąć się 4 lata, odzyskać te dni i znaleźć się w tym miejscu, w którym jestem teraz. Takie wyjście byłoby najrozsądniejsze, jednak nie jest możliwe - a szkoda.

Miałabym czas na wszystko... a teraz nie mam czasu na nic. Mam dziwne wrażenie, że nigdy nie osiągnę tego o czym marzę, czego pragnę. Nawet mojej sylwetki nie umiem utrzymać w takiej formie, w jakiej bym chciała.

Uważam to za wielce nie fair, że ja muszę mocno ćwiczyć, biegać i dbać o siebie, aby móc się sobie podobać, a gdy tylko chciałabym zjeść pudełko lodów, wyrzuty sumienia dręczą mnie przez najbliższy tydzień. Potem, rozciągnięta, wygimnastykowana i spocona leżąc na podłodze, zastanawiam się po "kiego grzyba" to wszystko.

A może wybrzydzam, bo przecież są sprawy i rzeczy, które mogłyby mi zrekompensować moje ciągłe niezadowolenie z wyglądu mojej sylwetki, albo ze starości no i tych wszystkich planów, które kiedykolwiek przeszły mi przez głowę, ale nigdy nie zakorzeniły się w niej na dobre. No tak są takie rzeczy to np. moje studia, które skończę- jak wszystko świetnie pójdzie, to też moja cudowna praca, którą lubię i daje mi fajne perspektywy, no i odwieczna miłość mojego życia.... która w przeciwieństwie do mnie wie, że jest dobrze, a będzie tylko lepiej.

No tak, ten fakt może zrekompensować mi rzeczy, które budzą moje niezadowolenie, ale czy zamienią je kiedykolwiek w zadowolenie... sądzę, że muszę trochę popracować, aby nie przywiązywać wagi do pewnych spraw, a zwłaszcza do swojej wagi... tylko takie są już kobiety ... jeśli mają mężczyznę, którego kochają nie chcą pozwolić, aby był on kiedykolwiek niezadowolony z wyglądu swoich kobiet.
Ehh to idiotyzm....
Po przeczytaniu, tego co napisałam stwierdziłam, że pisała to jakaś zdesperowana idiotka, ale sądzę, że część kobiet podpisałaby się pod tym - niestety...
Chciaż, może to są moje wymysły i przesada, bo niektórzy twierdzą, że ja zawsze przesadzam i wymyślam głupoty. Czasem boję się, że to co mam, to jedyne co daje mi siłe, mogę bardzo prosto stracić i tego boję się każdego dnia, kiedy idę spać i budzę się rano...


Chyba nie powinnam komentować tego co napisałam wyżej... jutro mając lepszy nastrój napiszę wam, że to nie jest prawda, że czuję się w 100% piękną kobietą i niczego mi nie brakuje:)

poniedziałek, 21 marca 2011

szczęście - czyli mój własny ogródek

Niestety nie mam własnego ogródka, ani nie zakupiłam w ostatnim czasie działki, a mój wybetonowany "taras" przed mieszkaniem nie spełnia takiej funkcji. Ogródek to taka przestrzeń życiowa, moja własna.
Wczoraj wieczorem znowu zostałam sama i.... bardzo się z tego powodu ucieszyłam. Bo z jednej strony fantastycznie jest być z kimś kto wchodzi z brudnymi butami w twoje życie, dokłada swoje trzy grosze, tłukąc szklanki i wywracając wszystko do góry nogami zmienia to życie na lepsze. Natomiast z drugiej strony cudownie jest zachować wspomnienia dla siebie, zawinąć się w kołdrę, poczytać książkę i poczuć tą kojąca ciszę... Błagam nie myślcie sobie, że życie z kimś już mi się znudziło - bo wcale tak nie jest. Wszyscy zawsze mi mówili, że powinnam robić coś dla siebie, coś co będzie tylko moje i to może być wszystko...hobby, przyjaciele, książka, głupia krzyżówka Jolki, albo sudoki, a ja potrzebuje czasem trochę samotności i życia swoim życiem, nie wiem czy w tej chwili to jest takie dobre, bo odzwyczajam się w tym momencie od współżycia z najbliższymi, z dzielenia się z nimi wszystkim tym co mam.
I dlatego boję się takiego życia. Teraz czuję się naprawdę szczęśliwa, w ciągu tygodnia jestem sama z moim życiem i moimi przyzwyczajeniami, natomiast w weekndy jestem córką, siostra, ukochaną, studentką.... wariatką, która musi chyba coś ze sobą zrobić, bo dalsze życie w takim szczęściu z tyloma rolami może nie wyjść mi wcale na dobre.
Bo najgorsze to przyzwyczajenia, już nie płaczę wieczorami, że jestem sama, podoba mi się to, bo samotność mi nie doskwiera, ale ...cieszę się z każdym nadchodzącym weekendem na spotkanie, odliczam, każdą minutę, czekam na niespodzianki i ten.... zapach....

Dziś mamy wspaniały dzień, jest pięknie i uroczo, słońce świeci, chciałabym już schować zimowy płaszcz, ubrać okulary przeciwsłoneczne i planować wakacje, mimo tego wysiłku, który jeszcze w ciągu paru miesięcy mnie czeka czuję się silna.

czwartek, 17 marca 2011

"So I find a reason to shave my legs
Each single morning
So I count on someone on
Friday nights to take me dancing
And then to chruch on Sundays
To plant more dreams
And someday think of kids
Or maybe just to save a little money

You're the one I need
The way back home is always long
But if you're close to me I'm holding on
You're the one I need
My real life has just begun
Cause there's nothing like your smile made of sun

In the world full of strangers
You're the one I know

So I learned to cook
and finally lose my kitchen phobia
So I've got the arms to cuddle in
When there's a ghost or a muse
That brings insomnia
To buy more thongs
And write more happy songs
It always takes a little help from someone

You're the one I need
You're the one I need
With you my real life has just begun
You're the one I need

Nothing like your smile made of sun

Nothing like your love...."

wtorek, 15 marca 2011

5 minut

Weekend figurował w mojej głowie pod nazwą: pociąg i Dębica.
W sumie 29,5 godziny w pociągu w ciągu zaledwie ok 67 godzin weekendu hmm to sporo, na co przeznaczyłam resztę, w większości na sprawy takie jak obiad, spanie, pogaduszki, a na naukę zaledwie 12h w sumie, czy to ma jakiś sens? Ja pragnę wierzyć, że wciąż ma.
Przesiadka dziwnym trafem była w Trzebini, dziwnie się tam czułam, stojąc na stacji i czekając te 5 minut na kolejny pociąg myślałam o tym dlaczego właśnie tutaj. Stacja wyglądała tak samo jak 15 – 20 lat temu, nic się nie zmieniło. To właśnie z tej stacji jeździłam jako mała dziewczynka do mojej Babci. A 15 lat temu pojechałam do niej po raz ostatni na wakcje, tylko po to aby już tam zostać. Wtedy uwielbiałam jeździć pociągiem, można było sobie pochodzić między przedziałami a ludzie zachwycali się trójką jakże pięknych małych dziewczynek Nic nie zmieniła się ta stacja – tak samo brudna, stara i każdym rokiem bardziej zniszczona. Nagle po ukazaniu się w mojej głowie wspomnienia o przeszłości, pojawiła się całkiem świeża historia. Można by powiedzieć, że ponad pół roku temu również na tej stacji zakończyłam kolejny etap w moim życiu. Przypomniałam sobie czarnego kota (który miał nie wróżyć nic dobrego) przebiegającego przez tory i ze łzami w oczach, ale również z wielką nadzieją na poprawę mojej przyszłości wsiadłam do pociągu. Kończąc coś, co skończyć miałam dopiero umierając, a rozpoczynając coś tak nowego i zaskakującego, jakbym obudziła się po wielkim śnie. Pamiętam bardzo dobrze, że gdy wysiadłam na stacji: „Poznań Główny” pół roku temu po przerażajacym końcu mojego poprzedniego życia przywitały mnie „silne ramiona”, całkiem niespodziewanie, przyjacielsko, one wiedziały jak mi było ciężko. Od tamtego czasu, „silne ramiona” wciąż są w moim życiu i ciągle mnie przytulają i podnoszą na duchu, gdy tylko jest mi źle, lub gdy po prostu nie mogę zasnąć. I tak sobie teraz myślę, że nie chcę innych ramion, chcę tylko te jedyne...

Ale oczywiście nie o tym miałam dziś pisać, chciałam napisać o niespodziance, ale chyba zmieniłam zdanie... niespodzianka, która mnie spotkała popsuła mi troszkę plany na ten tydzień, miałam sprzątać, pisać pracę i skoncentrować się na sobie, aby nie myśleć o niespodziankach, a w najbliższy weekend znaleźć się w Poznaniu i powiem tak: wszystko szlag trafił, bo pojawiła się niespodzianka:)

To nie tylko w moim życiu tak się dzieje... Mamy swoje plany i nagle coś niespodziewanego nam je psuje. Takie jest po prostu życie, niestety ja należę do osób, które nie lubią psuć sobie planów i niestety bardzo źle przeżywam ingerencję w moją przyszłość. Ale muszę się nauczyć... przez ostatnie pół roku uczę się nie planować i plany zmieniać i chyba dość dobrze mi wychodzi, bo dzięki temu ułożyłam w głowie nowy plan, który uwzględni obecność mojej niespodzianki:)

Widzę w mojej wypowiedzi mały bałagan i brak jakiegokolwiek planu, ale niech tak zostanie, 100 tysięcy różnych myśli mam w głowie i nie mogę ich ułożyć w jedną całość. Może to nie czas i miejsce na to. Niech tak zostanie. W piątek otrzymałam książkę od siostry, historia tego dlaczego ta książka miała trafić do mnie i dlaczego akurat ja niby chciałam ją przeczytać – kiedy oczywiście pierwszy raz słyszę, że taka książka istnieje, jest wciąż dla mnie niepojęta. Ale czytam, tzn czytałam w pociągu, niestety zaledwie parę stron przed zaśnięciem, bo widziałam, że niestety inni też chcą iść spać.

Zastanawiałam się czy zabieg przekazania mi tej książki nie był przypadkiem celowy i z premedytacją. Ponieważ, wygląda to tak, jakby ktoś opisał część mojej historii w czyimś życiu, ze wszystkim się zgodzę i pewne fragmenty,ba! Nawet imiona istnieją w moim życiu naprawdę. Tak jakby to wszystko działo się po raz drugi. A fragment dotyczący mieszkania i związków na odległość pasuje do mojego życia jakby dla niego stworzony. Dlatego pozwolę sobie przytoczyć fragment, który mniej więcej brzmi tak:

"Ryba i ptak mogą się kochać, tylko gdzie będą mieszkać?"

Zatrzymałam swoją uwagę na tym zdaniu i zastanawiałam się, gdzie ja będę mieszkać, co ze mną będzie za parę lat, wystraszyłam się... a trzeba było przeczytać od razu kolejne zdanie mówiące, o tym, że to nic prostrzego, trzeba jedynie zadbać o to, aby ryba nauczyła się latać, a ptak nurkować. Trochę szkoda, bo ja zarówno jak głębokiego nurkowani tak i wysokiego latania się boję. Wolę zdecydowanie stąpać na powierzchni i to chyba jest mój błąd, czasem wystarczy nie martwiąc się o nic pozwolić unosić siebie ponad ziemię oraz nurkować w pięknym głebokim podwodnym świecie, bo przecież każdy doskonale o tym wie, że ziemia wygląda dużo lepiej zarówno z lotu ptaka, jak i perspektywy ryby pływającej w wodzie.

Musimy zastanowić się, kim chcemy być, a następnie odpowiednio nauczyć się latać i nurkować.

piątek, 11 marca 2011

sen, czy odpoczynek - czyli co robię w nocy...

Patrząc na sam tytuł brzmi dość dwuznacznie, aczkolwiek nie ma tak to brzmieć.
Ktoś kiedyś powiedział: "Sypia się z kimś, a odpoczywa się samemu".
Ja chyba sama nawet nie umiem odpoczywać...
Wczoraj przyjechali do mnie moi ukochani goście, wiedziałam, że wtedy będę mogła spokojnie zasnąć (tak jakbym będąc sama potrzebowała anioła stróża mówiącego: śpij spokojnie). Mając świadomość, że ktoś leży na sąsiednim łóżku położyłam się spać koło 22 i jak tylko odwróciłam głowę, zgasiłam lampkę, zasnęłam... niestety nie trwało to długo, bo w nocy obudziło mnie.... sama nie wiem co, byłam strasznie zła, że nawet teraz nie mogę spać. Doszłam nawet do wniosku, że w pociągu, kiedy spędzam tam ponad 14h w jedną stronę jadąc na zajęcia śpię więcej niż w wielkim, wygodnym łóżku, z ciepłą kołdrą przy kaloryferze. A może właśnie o to chodzi, mam za dużo przestrzeni, łóżko jest ogromne a ja się w nim gubię.... są dwa wyjścia, albo kupić sobie mniejsze łóżko, które ograniczy moją przestrzeń, albo znaleźć sobie kogoś kto będzie zajmował tą przestrzeń. Niestety to nie jest proste, jeśli ktoś zajmuje Ci całą głowę, serce, to nie zawsze musi zajmować całe łóżko, chciaż bardzo bym tego chciała. Od czasu do czasu tak właśnie się dzieje, kiedy "odpoczywam" z kimś,śpię spokojnie, a rano budzę się wypoczęta, mój "anioł stróż" jest obok mnie i nie zamierzam się go pozbyć...dlatego tak bardzo czuję się dziwnie, gdy wiem, że kolejną noc będę musiała spędzić sama...

Ale nie o tym miałam pisać, po prostu wstałam rano i zastanawiałam się dlaczego przez ostatni tydzień zasypiałam koło 1 w nocy, a dziś ledwo przyłożyłam głowę.... już mnie nie było... a może bezsenność jest zaraźliwa, a może boimy się tego, że nikt do nas nie przyjedzie i nikt nas nie przytuli i nikt nie wypełni tej przestrzeni w wielkim łóżku, że to kiedyś się skończy, brak pewności na czym "stoimy"... mimo tego, że wmawiamy sobie, że będzie dobrze - "bo jak są 4 uda, to się musi udać".

Dzisiaj czeka mnie podróż, daleka, ale jakoś nie czuję się źle, nie marudzę sama ze sobą, chociaż dzień dopiero się obudził i moje nastawienie może się zmienić. Ale... ale jadę sama, z mojego samotnego mieszkania nad morzem, nikogo nie zostawiam, nie opuszczam, z nikim nie muszę się rozstawać na ten weekend. Tak więc nie mam absolutnie powodu dla którego mogę nie chcieć tam jechać.
Jestem jednak pewna jednego, że gdy tylko pociąg przejedzie przez granicę Mojego miasta, obudzę się, podniosę głowę i łezka stoczy się po moim policzku, że ja tu nie wysiadam, że to nie moja stacja. Ale kiedyś znowu będzie moja - już niedługo, jeszcze 5 razy przejadę. I rzeczywiście to jest takie wielkie odliczanie, wielka 5 pociągowa. Z początkiem lata w tym roku raz na zawsze chcę zamknąć rozdział pod głęboko gdzieś zakorzenioną nazwą: Dębica. Niestety jak wszytsko ma swoje konsekwencje, przez ostatnie 4 lata mocno pracowałam i to co osiągnęłam musiałam oddać, wyzbyć się tego, wyrzucić z mojego życia, nawet moje marzenie życia, moje szczęście i wyzwolenie, moją wolność, to mój samochód, który niestety muszę sprzedać... nie jest mi już potrzebny... ehh a jaka jest prwada, podobna jak z tym pociągiem... muszę się pozbyć aby zapomnieć, abym w pełni mogła zaangażować się w to co robię teraz, kim teraz jestem i abym wreszcie mogła odetchnąć z ulgą opierając pustą od sława Dębica głowę na silne ramiona....

środa, 9 marca 2011

PARYŻ

no i już nie mogę się doczekać! 3 czerwca czyli jeszcze 3 miesiące czekania, ale decyzja podjęta, bilety kupione i wiecie co... czasem zastanawiam się czy nie mam już dosyć poganiania samej siebie. Po prostu bardzo dużo rzeczy dzieje się w tej chwili, wiele spraw załatwiam i mam ogromne plany na najbliższe pół roku. Niestety moje niespodzianki, będą największe dla mnie samej o ile mi się uda. A do tego wszystkiego jestem w trakcie pisania pracy, nie powiem, że mam połowe, bo do połowy jeszcze daleko, ale mam nadzieję skończyć 2 rozdział pod koniec przyszłego tygodnia w nagrodę jadę do Poznania na weeekend.... hmm czy ja naprawdę muszę mobilizować siebie do tych obowiązków (których mi się nie chce nawet w najmniejszym stopniu)takim wewnętrznym szantażem? W sumie to bardzo ciekawe, bo tak samo jest z biletami, kupiłam bilety i teraz wyznaczyłam sobie cel, że do 3 czerwca oddam pracę licencjacką a do tego czasu muszę czuć się dobrze, zdrowo i zrealizować plan ze swoją niespodzianką. Jeśli do 3 czerwca uda mi się to wszystko to będę wielka!
A może powinnam inaczej, jak napiszę pracę to kupię bilety, no ale okazja była dzisiaj za miesiąc jej nie będzie.... więc może lepiej aby zostało tak jak jest.

Powiem szczerze, że to jest naprawdę straszne takie zmuszanie się do poprawiania sylwetki, do nauki, i do wszystkich tych innych rzeczy na które naprawdę nie mam ochoty. Czy kiedykolwiek będę odciążona? może prócz pracy jak wreszcie skończę studia, poczuję się odrobinkę wolna, że ja już nic nie muszę....

Chociaż z drugiej strony jak żyć nie wyznaczając sobie celów, może życie straciłoby sens, może po prostu nie byłabym tak zdeterminowana, a tutaj ledwo posprzątałam w mieszkaniu po cudownym weekendzie, przystosowałam biurko do pracy nad pracą;/ no i wieczorami ciężko pracuję, dziś też będę miała mało czasu, ale chcę zebrać materiały, a może posiędzę do późnego wieczora i napiszę wreszcie coś konkretnego?

Teraz czekam na słońce i ciepło, które mam nadzieję nadejdzie w najbliższym czasie i będę mogła złapać troszkę pozytywnej energii oraz siły na realizację moich planów. Bardzo chcę się zdeterminować, naprawdę bardzo chcę pokonać włansego wewnętrznego lenia i przebić się przez tą 3 miesiączną masakrę, która mnie czeka, no ale cóż sama jestem sobie temu winna:)
Wyznaczamy cele po to aby móc je osiągnąć. Bilety do Paryża są kupione więc nagroda jest w zasięgu ręki, ale aby ją otrzymać trzeba przejść bardzo krętą drogą....

niedziela, 6 marca 2011

zatracenie...

aby móc w pełni zrozumieć to co piszę, sięgnęłam po słownik internetowy, co oznacza to słowo, podczas wpisywania słów: "zatracić się...." pojawiły się słowa: "zatracić się w miłości..." Nie wiem czy o miłość mi tutaj chodzi, ponieważ pojęcie miłości jest dla mnie czymś tak wielkim i nieskończonym, że nie wiem czy kiedykolwiek będę w stanie sobie ułozyć w głowie definicję tego słowa. Zatraciłam się? a może właśnie nie...
Wróciłam do domu, całą drogę świeciło mi w oczy słońce, poprowadziło mnie do samego domu. Bardzo się starałam o moją kondycję fizyczno-psychiczną tego dnia, obiecałam sobie, że nie będę rozpaczać, bo to nie ma sensu... bo przyjdzie jeszcze taki czas, kiedy to wszystko do mnie wróci.
Przeżyłam piękne chwile, rozmów, picia wina i leniuchowania i wiem, że mimo tego, każdy z nas mając swoje własne wyobrażenie na temat tego co się dzieje - ma racje. Każdy z nas ma swój pomysł na życie i jest indywidualistą, ale razem, razem... jesteśmy jednością, która ma siłę tak wszechmocną, która tylko pielęgnowana i umacniana może na zawsze ... no właśnie co? na zawsze pomoże nam tworzyć wspólne życie?
Dziś nie płaczę, nie płakałam wcale, uważam to za mój indywidualny sukces, że wierze, że jest dobrze i jestem niezwykle spokojna o każdy następny dzień, o każdą minutę, kiedy nie ma go przy mnie. To czuję jego obecność, wiem, że o mnie myśli i jest przy mnie... mimo, że go nie ma - zabawne co?
Mam plan i nikt mi go nie popsuje:P