środa, 20 lipca 2011

obiecanki

Obiecałam sobie coś napisać, wczoraj, ba! nawet kilka dni temu.
Nie mam pojęcia co, ani po co?
.... kilka godzin później....

Teraz już wiem, przyszły mi do głowy pewne myśli dotyczące tego co robimy, z jakim skutkiem i co dla nas jest ważne. Jak bardzo potrzebni są nam ludzie... właśnie oni są potrzebni do normalnej prostej egzystencji.
Tylko, od razu nasuwa się pytanie, w jaki sposób można sprawdzić, czy osoby, które sobie "dobieramy" należą do tego najlepszego wyboru.

Rodzina - każdy wie, że nikt jej nie wybiera, możemy jedynie wykształtować relacje z najbliższymi, albo gdzieś je zakopać, lub definitywnie zniszczyć.
Rodzina jest dość specyficznym dla nas otoczeniem. Jest w najważniejszym dla nas momencie, wspiera nas w trudnych sytuacjach, ale też wymaga: oddania, pamięci, i kontroli, tzn wymaga możliwości kontrolowania co się z nami dzieje.

Partner - lub partnerka, w moim przypadku silne ramiona, nie tylko fizycznie, bo nie o to tutaj chodzi, ale o wsparcie, bezgraniczne, wytrzymałość na stres i bardzo często ból, na rozstania i powroty. Do związku trzeba dorosnąć i trzeba umieć również wykształtować pewne relacje. Zabójstwem dla związków jest przenikliwa zazdrość oraz brak zaufania, lub wykorzystywanie tego zaufania. W tym przypadku nie jesteśmy z partnerami związani pępowiną, można się od nich odciąć, ale to boli. Zawsze jednak należy pamiętać o wolnej woli, która... pozwala nam zachować resztki samych siebie.

Przyjaciel - przyjaciółka, kolega/koleżanka, czasem nawet osoba całkowicie nam obca jest lepsza od rodziny i partnera. Niestety tylko wtedy gdy jej się ufa i to niestety nie jest takie łatwe. Ciężko zaufać obcej osobie, ale również bardzo łatwo jej się "wygadać". Przyjaciele, jeśli możemy ich tak nazwać, to balsamy dla naszych dusz... idealne porównanie, jest to zimny kefir, na spalone od słońca ciało. Łagodzi ból, przynosi ulgę, otoczy opieką, ale nie rozwiąże problemów. Jedynie wysłucha, czy doradzi? Prędzej pewnie zrozumie i co jest najważniejsze w cechach tych osób, spojrzą ci prosto w oczy i skrytykują, będą bezgranicznie szczerzy, czasem to właśnie oni kopną cię w dupę tak mocno, że poczujesz to w głowie. Tym osobom, może najmniej zależy na tobie, strata ciebie byłaby najmniej bolesna, dlatego można ci wszystko powiedzieć, prosto w twarz. Często boli, a czasem jest to bardzo miłe, ale czasem tylko ich rady i zrozumienie popchnie cię do konkretnego działania.

Wystarczy tylko życzyć każdemu, aby mógł otaczać się bliskimi z rodziny, którzy przytulą i powiedzą, że zawsze możesz wrócić pod mamy dach. Być z partnerem, który chcę spędzić z tobą całe życie i zapina ci pasy bezpieczeństwa. Znajomymi, bez których nie potrafilibyśmy zrozumieć samych siebie.

piątek, 15 lipca 2011

Obrona!

Pamiętam dokładnie jak w jednym z pierwszych postów napisałam jak jestem dumna z mojej ukochanej Basi, bo obroniła swojej pracy jak niepodległości. Dziś to Basia może powiedzieć (chociaż wcale nie musi być dumna) dokładnie to samo o mnie.

W środę o godzinie 19:56 wyruszył pociąg ze Świnoujścia w kierunku Krakowa, a ja razem z nim, tzn. w nim, a raczej leżąc na jednym z kuszetkowych łóżek, przeglądając pracę i obgryzając paznokcie zastanawiałam się co to będzie i tylko pragnęłam następnego dnia, aby te 24 godziny, które miały nadejść, móc przewinąć...

Następny dzień 14 lipca 2011 8 rano, wychodzę (nawet wyspana) z pociągu i zmierzam z podniesioną głową, ale jakoś tak jakby na skazanie, tylko, że na uczelnię. W ubikacji 10 minut na metamorfozę z jeansów i t-shirta na buty na obcasie, czarną sukienkę i srebrne kolczyki, lekki make-up i gotowa. mhmmm zaraz, zaraz... ale czy na wszystko?
Właśnie wtedy dotarło do mnie, że przecież to jak wyglądam nie ma najmniejszego znaczenia, nikt na to nie zwróci uwagi, czy gdybym po prostu została w tych jeansach bym dostała gorszą ocenę, może nie, ale wiem dobrze, że są tacy, którzy nawet nie wpuściliby mnie do sali widząc jeansy. Dlatego wzięłam sobie do serca słowa Promotora z ostatniego maila do mnie, abyśmy wszystkie: "zrobiły się na błysk". Takiego określenia jeszcze nie słyszałam, ale bardzo mi się spodobało. Tak więc odchodząc od lustra wzięłam pod rękę notatki i rozpoczęłam powtórkę materiału...
Koło 9 były już wszystkie dziewczyny tzn. nasza 5 lekko zestresowane, ale chyba ogólnie w dobrych nastrojach, no i zaczęło się, pierwsza, druga, trzecia, czwarta, piąta i nie minęło 30 minut wszystkie z uśmiechami na ustach otrzymałyśmy informację, że mamy tytuł licencjata! Super!!!! Hurra, nareszcie nadszedł koniec.

W upalne Krakowskie 29 stopni popołudnie, należało przebiec się na dworzec, aby znaleźć się z Poznaniu i tak też się stało. Od 19 aż do 4 nad ranem mimo wielkiego zmęczenia, gratulacji i wycieńczenia, czułam się po prostu dobrze i normalnie bez presji i bez myślenia o tym co jutro będzie....
No oprócz tego, że jutro, czyli dziś jest 15 lipca i należy zapłacić ZUS-y.
A teraz czekam na godzinę 17 mimo deszczu za oknem cierpliwie oczekuję mojej mamy z siostrą, które razem ze mną spędzą krótki chillout-owy weekend.

9 lipca

... no obiecuję, że dzisiaj - albo w najbliższej przyszłości wkleję tekst, który został wtedy napisany, ba! nawet wcześniej, ale z uwagi na pewne wydarzenia, o których będzie mowa w następnym wpisie nie wkleiłam go na stronę.... także... cierpliwości!

post napisany 9 lipca, natomiast dopiero dziś znalazłam minutę, aby sobie o nim przypomnieć i pokazać Wam.

To ,co najmniej jak dzień niepodległości, a może nie co najmniej, ale po prostu to dla mnie dzień mojej własnej małej niepodległości. Pod zaborami byłam jeszcze aż do 21 sierpnia 2010, ale 9 lipca wiedziałam, że po decyzji, jaką podejmę, odzyskam niepodległość na zawsze…
Rok temu, też spędziłam wiele godzin w pociągu, ale moja podróż miała zupełnie inny cel. Właśnie jadę pociągiem do Krakowa, z małą przesiadką w Poznaniu oraz Warszawie, z zupełnie inna perspektywą i z uśmiechem, hahaha sama się z siebie śmieję – to przecież było takie proste. Natomiast w 2010 roku jechałam, zmęczona letnią nie tylko temperaturą, ale sesją egzaminacyjną do Poznania. Zamknięta w sobie, wyciszona, z milionem myśli buszujących po głowie. Najzabawniejsze jest to, że w drodze powrotnej z Krakowa, będę mogła pełnoprawnie uczcić mój powrót tzn. będę przemierzać tą samą trasę – Kraków – Poznań o 3 nad ranem, w tym roku niestety nikt mnie nie odbierze, w tym roku nawet nie będę wysiadać w Poznaniu, w tym roku po prostu pojadę dalej, dosłownie i w przenośni, bo do Świnoujścia. Tam będzie czekało na mnie śniadanie, praca, którą kocham, no i moje silne ramiona.
Nigdy nie przykładałam wagi, do rocznic lub miesięcznic. Natomiast teraz będzie inaczej. Sobotni dzień spędzę tak samo wspaniale jak go spędziłam w zeszłym roku, również zamierzam opalać się nad wodą, beztrosko myśleć o przyszłości i mieć nadzieję, na to, że gorzej chyba być nie może.
Ten rok, był bardzo ważny, można nawet powiedzieć, że kluczowy w moim życiu, sądzę, że nie tylko w moim. Dla mojej niedoszłej rodziny też nie był obojętny, dla mojej od zawsze rodziny, było to czas szczęśliwy, ale także pełen trosk, obaw, że rozstanie może być bliskie. Natomiast dla mnie samej, to był dobry rok. Wyzwoliłam siebie, dokonałam praktycznie czegoś niemożliwego, czegoś, co kiedyś wydawało mi się nierealne. Jedna sentencja, trzymała mnie wtedy przy normalności, do której i tak było mi bardzo daleko. „Moment, w którym tracisz wszystko jest najwspanialszy – dopiero wtedy stajesz się naprawdę wolny”. Czuję się wolna, jestem wolna. Mieszkam sama, co kiedyś nie było dla mnie absolutnie do przeżycia. Kończę nareszcie studia i zastanawiam się co będzie dalej.
Niestety, wciąż mam w sobie wiele rozterek, których nie mogę pokonać. Myśli, co będzie z pracą, studiami, mną – a raczej już nami, moimi silnymi ramionami. On ma w sobie tyle siły witalnej, optymizmu i chęci ciągnięcia tego wszystkiego tak jak jest dalej, że czasem naprawdę mnie to przeraża. Zastanawiam się, czy gdy ja jestem tutaj w Świnoujściu, a on w naszym cudownym Poznaniu, to czy naprawdę mu niczego nie brakuje? Może rzeczywiście, mi też byłoby zdecydowanie łatwiej, gdybym była w miejscu, które kocham od zawsze. Wtedy siedząc i popijając piwko w letnie chłodne wieczory, nie czułabym się, aż tak samotnie. Rok temu byłam potrzebna bardzo blisko, sama przecież nie wiem, po co, miałam być i tyle. A teraz jestem potrzebna, ale wystarczy, że jestem w odległości 350 km. Pytanie, czy mi to wystarczy. Wiem, że kolejny mój rok poświęcę, na próbę podjęcia decyzji, czy zależy i właśnie jak bardzo mi zależy na tym, co mam – mówię tutaj oczywiście o pracy, mieszkaniu samej i kompletnej niezależności, a na ile chciałabym tak naprawdę się ustatkować! Wielkie słowo, które zawsze chciałam wcielić w życie, ale nigdy mi to nie wychodziło. Bo czy naprawdę tego chcę, tego potrzebuję. Wczorajszy wieczór spędziłam właśnie na rozmyślaniach, które oczywiście do niczego mnie nie doprowadziły, które maja jedynie za zadanie uzmysłowić mi, że jednak nie do końca wszystko jest takie super jakby to się wydawało…, ale dość o moim braku motywacji do kolejnej zmiany w moim życiu, powrocie do Poznania i do życia rodzinnego.
9 lipca to mój mały dzień niepodległości i będę świętować, bo decyzji podjętej rok temu nie będę żałować nigdy, dziękuję tylko Bogu, że mimo zamkniętych drzwi, pokazał mi, gdzie jest otwarte okno.