wtorek, 30 listopada 2010

zima

Jutro mamy 1 grudnia, zima za oknem, całe szczęście samochód mam już u siebie, wiele stersu mnie to kosztowało i wiele siwych włosów mi przybyło z tego właśnie powodu. Wczoraj nad ranem wróciłam z Dębicy, tam też było zimno, zresztą czasem wydaje mi się, że nie ma na świecie miejsca gdzie jest ciepło, nie wierzę, że gdy u mnie pada deszcz to gdzies indziej może świecić słońce, jest to dla mnie niewiarygodne. Wynika to może z tego, że nigdy o tym się nie przekonam, nigdy nie będę w dwóch miejscach jednocześnie. Usiadłam dzisiaj do pisania, tak naprawdę z poczucia winy. Nie wiem na czym dokładnie ma ono polegać i dlaczego, nie będę też dochodzić co się stało. Albo może to przez moją nadwarazliwość i usilne pragnienie aby było dobrze, a gdy ktoś się skrzywi ja uważam że to koniec. Muszę się chyba opanować... Czeka mnie ciężki okres w życiu, nie wiem jak sobie poradzę, ale sobie poradzę. Nie mam za bardzo innego wyjścia. Muszę jeszcze wymienić opony, nie u mnie tylko w pięknym volvo, nakręciłam Pana, że to 5 minut roboty i wcisnął mnie na 13:30, inaczej musiałabym czekać do jutra albo czwarktu. Najgorsze jest to, że nie chce mi sie dbac o samą siebie. Tylko o innych, wczoraj odebrałam od blacharza mamy auto, odśniezyłam, przygotowałam do zimy, dziś jadę z volvo, upiekłam z mamą piernik i już pachnie świętami, byłam na siłowni rano, ale sama nie mogę się zebrać aby podzwonić w sprawie mojego elektrozaworu. Muszę to zrobić w tym tygodniu, za tydzień pojadę do świnoujścia i muszę auto mieć w 100% sprawne. Nie umiem wstać z krzesła mimo tego, że mam 150 tysiecy rzeczy, które powinnam zrobić, posprzatać, zrobić zakupy, pomyślec co z obiadem, pojechać z volvo, rozgrzać samą siebie, nie jakoś mi nie wychodzi, jest mi zimno, wtuliłabym się w koc i obudziła się na wiosnę, aż wyjdzie słońce i mnie ogrzeje, niestety to by za długo trwało. Całe szczęście moje serce jest gorące i niech tak zostanie, niech mnie grzeje, niech miłość i radość z niego wypływajaca grzeje od środka tak mocno, aby mróz -30C nie był dla mnie straszny.

czwartek, 25 listopada 2010

zimno

cześć, wczoraj w sumie, dzień jak codzień, ale mimo wszytsko niezłe wariactwo, bo musiałam kilka spraw załatwić, wieczorem tańce, kolacja, kino, naprawdę udany wieczór się zapowiadał. Ale wraz z upływającym czasem dotarło do mnie, że może niekoniecznie musi być tak pięknie i miło. Że coś się może stać, chociażby mój wyjazd do Świnoujścia, chociażby zmiana środowiska i praca. Może wszystko się zmienić. Moja przyjaciółka podziwia mnie za odwagę w podejmowaniu życiowych decyzji, że potrafię wszystko postawić na jedną kartę, albo wyjdzie, albo nie. Niestety bywa tak, że nie jest kolorowo, że są problemy, które mają swoje konsekwencje w przyszłości. Błędy, które popełniany, nawet myśli o tych błędach stają się koszmarem, o którym nie można zapomnieć do końca życia. Bo jeśli już raz się o czymś pomyśli to pomysli się też drugi raz. Całe szczęście od myślenia do czynów jest jeszcze długa droga. Niektórzy z nas myślą jak obrabować bank, jakby to wyglądało, czy by sie udało, ale nikt tego nie robi, bo boimy się zaryzykować. Tak samo jest z ucieczką z więzienia, kto osadzony o tym nie myśli? a ile osób tak naprawdę podejmuje to ryzyko? Ile osób myśli "zabiję go (ją)", ale nikt tego nie robi - i całe szczęście. Jednak myśli są groźne. Jeśli myśli się o czymś radykalnym, zastanawiamy się nad konsekwencjami każdego ruchu. Tak również jest z wyjazdami, przeprowadzkami, zmiana pracy, czy nawet rozwodem. Codziennie podejmujemy setki decyzji, które często mają wpływ na całe nasze życie. Mogą mieć wpływ pozytywny, albo destrukcyjny. Jeśli podjęcie jakieś nietypowej decyzji zajmuje nam trochę czasu, to tylko dlatego, że może coś mówi nam "ale", może po prostu możemy kogoś zranić, albo będziemy musieli kogoś zostawić, albo boimy się, że ktoś przestanie nas kochać, a może my przestaniemy kochać. Może ktoś będzie przez nas płakał, może ktoś zostanie sam. Ryzyko, które podejmujemy codziennie dodaje adrenaliny, ale jest wielką niewiadomą.
Kiedyś myślałam, że moim największym szczęściem będzie, kiedy osiądę w jedym miejscu i nie będzie miało znaczenia gdzie jestem, że będę kogoś kochać, opiekować się kimś, że ktoś będzie kochał mnie. Okazało się, że stagnacja i pewność tego co będzie jutro na tym etapie życia jest wykańczające. Zmieniłam to, natomiast teraz dzieje się za dużo, nie wiem gdzie jestem we własnym życiu i jakie konsekwencje przyniosą w przyszłości decyzje podjęte w ostatnim czasie. Mimo tego, że boję się stracić to co mam, próbuję wierzyć (bo tylko wiara mi pozostaje w tym momencie), że mam na sobie wiatro-wodo-ognio-śnieżno-wszystkoodpornym kaftan bezpieczeństwa z kołem ratunkowym i spadochronem. Ten kaftan ma nawet imię, i wiem, że chroni mnie i będzie chronił do końca... ale - bo nie byłabym kobieta, gdybym tego nie napisała. ale nie umiem w to do końca uwierzyć, jest to po prostu na tyle nierealne, że nie umiem.
Wierzę natomiast w Boga,czy jakkolwiek można nazwać siłę, która stwarza i przysyła nam anioły i koła ratunkowe, karze za złe myśli i przewinienia, to nie pech - to Bóg - to jedyna sprawiedliwa siła na świecie, to cel i to jedyna droga, która ma swój cel i widzi cel we wszystkim. Znajduje dla nas odpowiednią drogę. Prowadzi, ale pozwala popełniać błedy i pozwala nam się uczyć. Mam nadzieję, że ta siła pozwoli mi również uwierzyć w to, że jestem i będę szczęśliwa, że mój kaftan bezpieczeństwa jest sprawdzony i zadziała w każdych, nawet najbardziej ekstramalnych warunkach życia, że nie zawiedzie mnie i uratuje. Życzę mu tego z całego serca. "...bądź przy mnie blisko, bo tylko wtedy nie jest mi zimno..."

poniedziałek, 22 listopada 2010

powroty

Powroty są piękne tylko wtedy, gdy mamy do kogo wracać. i tylko wtedy, gdy wiemy, że jest ktoś kto na nas czeka...
powróciłam razem z moim bombelkiem cała, zdrowa i zadowolona
Czy wszystko zaczyna się wreszcie układać?

wracam...

Dzisiaj mamy 21 listopada 2010, właśnie niczym olej kujawski tłoczę się w pociągu.
Pobyt w Dębicy niestety nie mogę uznać za udany. Niby wszytsko było po staremu, niby zajęcia minęły jak zwykle, ale jednak coś było nie tak. W sobotę rano pojechałysmy z kochaną moją koleżanką do miasta, chciała mi jedynie pokazać nowe miejsce, które zostało otwarte tuż po moim wyjeździe, a którego nigdy nie miałyśmy czasu odwiedzić. Nieważne. Chodzi o to, że nagle ogarnęło mnie uczucie sentymentu do tego miejsca, w sumie może to jest całkiem naturalne po dwóch latach mieszkania w tej miejscowości. Ale to było takie dziwne, te uliczki nie zieniły się wcale, te same miejsca wyglądają tak samo, ale jakoś tak inaczej się na to patrzy, inne odczucia i myśli. Kiedyś to była codzienność, przemierzanie tymi samymi drogami kilku kilometrów to do sklepu, to do pracy, na uczelnie, albo na spotkanie z przyjaciółmi. Hmm coś się zmieniło bezpowrotnie, na zawsze i nigdy już nie będzie tak samo. Może trochę szkoda, łezka kręci się, ale...jakoś nie może spłynąć po policzku. I dobrze! Niech tak będzie, niech nie spływa, to co było przeminęło bez sentymentów.
Znowu wracam do Poznania, ale tym razem mój powrót będzie mam nadzieję ostateczny. Bedzie on jednym z wielu powrotów, ale ten będzie troszkę inny. Jadę właśnie do mojego Taty aby jutro rano wziąć moje świeżo naprawione autko i powrócić do Poznania. Powiem szczerze, że jakoś nie wierzę, że ta cąła historia po tylu przejściach i długich dniach oczekiwania może się tak po prostu skończyć. Jutro zabiorę całą resztę moich rzeczy, łącznie z najważniejszym i najcenniejszym bombelkiem – autem. I powrócę, ojjj tak to będzie piękna chwila, kiedy przekroczę bramy Poznania. Sama, zwycięsko wyszłam z tej wirtualnej bitwy z przeszłością. Będę mogła ostatecznie zamknąć to za sobą, raz na zawsze. Wiem, że z tą mam nadzieję jutrzejszą chwilą (bo tak naprawdę to bardzo się boję, nie wiem co jeszcze spotka mnie na trasie i jak będę się czuła za kierownicą bombla=pochodzi od bomby, a nie bąbla,)zakończy się fatum kłopotów i niepowodzeń, a reszta pójdzie juz z górki- teraz będzie tylko lepiej. Trzymajcie za mnie kciuki, niech dzień 22 zakończy się tak jak sobie tego marzę, spokojem, spokojem wewnątrz mnie i już nie nadzieją, ale pewnością, że przeszłość mnie nie dogoni.

sobota, 13 listopada 2010

dupa

Witam, tak… ja też kocham ten Poznań, kocham to miasto, nie ma rzeczy, sytuacji, momentów, które tak naprawdę mogłyby mi się źle kojarzyć z tym cudownym miastem. Poznań, ma oczywiście swoje ciemne strony i zaułki, ale jakoś mimo tego wszystkiego, gdy stanę pośrodku miasta wiem, że jestem u siebie, że kocham te uliczki i te ogromne budynki. Nie wiem, dlaczego, ale wiem, że tutaj powstaje nad miastem swego rodzaju niesamowita aura, która sprawia, że człowiek może się bez pamięci zakochać… tak ja się zakochałam. Niestety, ta historia jak każda inna, nie może skończyć się pomyślnie. Z jednej strony jestem z siebie bardzo dumna, natomiast z drugiej nie wiem, co ze sobą zrobić, od czego zacząć i jakie decyzje podjąć mam 1, 5 miesiąca czasu na to, aby się wyprowadzić… heh no tak jakby było mi mało przeprowadzek, na dobrą sprawę jeszcze nie przeprowadziłam się do końca do Poznania, a teraz już lecę zwiedzać kolejny zakątek Polski – Świnoujście. Coś pięknego, ale mam jakieś obawy. Jadę sama, bez oparcia i pomocy, na przekór wszystkiemu. I mimo tego, że wydaje mi się, że bardzo tego chcę, to w głębi duszy nie chcę tego, bo się boję. Najnormalniej w świecie, boję się konsekwencji mojego wyboru, uporu i determinacji, boję się życia, samej, skazanej na siebie. Wiem, że sobie poradzę, zawsze sobie radziłam, niczego się nie bałam i nie obracając się szłam przed siebie. A może już się postarzałam? Może po prostu przyjechałam – wróciłam do Poznania głownie po to, aby odpocząć, aby znaleźć swoje miejsce i swoją rolę na ziemi. Swój własny ciepły kąt, miejsce, które kocham. A tu dupa, znowu to samo, znowu będę cierpieć, już cierpię i będę szlochać, że kolejny raz na własną prośbę wyprowadzam się i to daleko. Wiecie, co jest najgorsze w tym wszystkim? Nie świadomość, że kogoś tu zostawiam. Tylko to, że robię to egoistycznie i bezmyślnie tylko dla siebie. A ja nie umiem tak żyć, zawsze robiłam wszystko dla innych. To ja się poświęcałam. Teraz źle czuję się z tym, że robie coś tylko dla moich ambicji, dla samorealizacji, dla idei. Chyba jestem już stara i potrzebuję trochę stabilizacji, tylko czy kiedykolwiek ją osiągnę?

czwartek, 11 listopada 2010

11-11-2010

Dzisiaj mamy 11 listopada, to nie tylko święto niepodległości w naszym kraju, ale również imieniny Marcina, – czyli Rogale Marcińskie. Jedyne w swoim rodzaju, czeka się na nie cały rok. Mimo tego, że są dostępne praktycznie w każdej cukierni przez okrągły rok. To jednak 11 listopada są wyjątkowe w smaku i cenie;/ no ale tak już jest. Wszystko, co przyprawia nas o dodatkowe kilogramy kosztuje nie tylko wysiłkiem, aby to zrzucić, ale również wypłukuje nam portfel.
Wczoraj spędziłam całkiem miły dzień, po południu spotkałam się z moją Basią, wreszcie się broni, ile ja słyszałam o pisaniu tej pracy, o poprawkach i konsultacjach – wreszcie się udało 30 listopada broni jak niepodległości swojej pracy. Będę trzymać kciuki na bank będzie 5+. Następnie wybrałam się na tańce, jakoś średnio mi szło. Bolała mnie ta noga, albo przeszkadzała, nie myślałam, że w konsekwencji w nocy nie będę mogła przez to spać. Potem miła kolacja we dwoje. Naprawdę udany dzień. Dzisiaj znowu nachodzi mnie nostalgia i brak optymizmu. Od czego to zależy, dlaczego nie umiem sobie jakoś poradzić. Może po prostu brak wiadomości w sprawie jakiejkolwiek pracy rozstraja mnie nerwowo i wykańcza powoli. Czasem myślę, że to wszystko jest bez sensu, że ja i tak nie będę w pełni szczęśliwa, bo chyba jeszcze nigdy na to nie zasłużyłam. Albo może za dużo wymagam od życia. W każdym razie pełnia szczęścia, – co to jest, tak sobie myślę… może chciałabym być w 100% zdrowa, chciałabym mieć super pracę, która nie tylko pozwalałaby mi utrzymać się od dziesiątego do dziesiątego, ale realizować zachcianki (nie jakieś wybujałe) spontaniczne i ważne. Nie wiem, co mam na myśli pisząc ważne, ale pewnie chodzi o to, abym mogła poczuć się wolna, a także poczuć, że robię to, co kocham i to, w czym jestem naprawdę dobra. Chciałabym skończyć studia. I chciałabym poczuć się kochana (przez faceta, – bo rodzina wiem, że kocha mnie na swój sposób). Tak na zabój, naprawdę, na zawsze. Czy to takie trudne? Czy jestem, aż tak wymagająca? Że chcę się samorealizować, że chcę być samodzielna i szczęśliwa? A może to wszystko nie jest realne, nie do osiągnięcia, a ja marzę o czymś, co gdy zacznę realizować, albo czuć, że jedna z tych rzeczy się spełnia… to… świat się skończy. I nic już nie będzie. Wiec może powinnam przyzwyczaić się do szarego i przykrego życia mając nadzieję, i oczekując na cud, że kiedyś osiągnę mój cel.

wtorek, 9 listopada 2010

smutasek:(

Cześć, jakoś dawno mnie tu nie było, nic nie pisałam, może to przez tymczasowy (mam nadzieje) zanik weny twórczej, albo po prostu niewiele się działo w ostatnim czasie. Już na samym wstępie widzę, że mimo tego, że piszę o niczym idzie mi to dużo sprawniej niż pisanie kolejnych podań o pracę, albo pisanie pracy licencjackiej. Tak wreszcie się za nią zabrałam. Mam temat, częściową bibliografię i jakoś to będzie. Mam dzisiaj zły nastrój i może wszystko by było okej gdyby nie nieszczęsna wizyta u lekarza. Tak na dobrą sprawę nie mogę przecież winić za to osoby, dla której to zrobiłam (dla wyjaśnienia dodam, nie chodzę do lekarza z byle głupotą i dopiero jak umieram to podskoczę po L4), bo w sumie chciałam to zrobić. No, więc zacznę od początku, w niedzielę zaczęła mnie boleć kostka. Okazało się, że jest spuchnięta, to nie był powód wizyty u lekarza rodzinnego, ale przy okazji. W sumie to bez sensu powiedziałam o tym Pani dr, bo usłyszałam, że nie mogę biegać, aż mi przejdzie – liczę, że stanie się to szybciej niż za tydzień. Jedyna radość w życiu, jaką teraz mam i jedyny cel, dla którego wstanę wcześniej niż o 9 rano, taka radość, a ja nie mogę z tego skorzystać – każdy by się załamał. Dodatkowo pobrali mi krew, dlaczego ja tam poszłam sama, myślałam, że nie wrócę do domu, ale dałam radę, nie zemdlałam, chyba wyjątkowo, chociaż myślałam, że się rozpłacze, no i jeszcze ta wielka dziura w ręce po igle:(. Byłam naprawdę bardzo nieszczęśliwa z powodu wizyty. Do tego ta parszywa pogoda i to, że nie mogę się zebrać w garść i pisać tej cholernej pracy. Niech ktoś mnie kopnie w dupę! ….. Godzina 20: 00 zbliża się wielkimi krokami i powiem tylko tyle ten dzień był dd. Jeszcze jutro nie mogę biegać, zostały mi jedynie tańce, ale muszę coś zrobić, aby ten cholerny dzień nie skończył się tak po prostu, a może to przespać i dać sobie spokój. Jeden dzień depresyjny od czasu do czasu można mieć, gdyby ktoś jeszcze mnie przytulił… no tak, teraz i tak jest dobrze mam sporo tych osób w okolicy, do których mogę pojechać, a jakby tak przyszło jechać koło 300km, aby się przytulić? Heh już kiedyś miałam tak 1440 km, żeby móc się do kogoś przytulić i wiecie, co? Jak miałam ochotę to wsiadałam w samolot i leciałam się przytulić. Więc gdziekolwiek jesteście przytulajcie się nie do poduszki, ale do ludzi wam bliskich, bo to oni podnoszą na duchu. Tym miłym i optymistycznym akcentem kończę moje smutaskowe opowieści i z nadzieją, że jutro będzie lepiej.

czwartek, 4 listopada 2010

kto wygrał mecz?

4 listopada 2010, wiem, że jest już dość późno i ja też zaraz idę spać, bo padam na twarz, ale koniecznie musze się czymś pochwalić. Większość z was już o tym na pewno wie, ale dzisiaj był mecz Lech – Manchester i było 3: 1 – wielkie gratulacje, szczerze powiem, nie przypuszczałam, że może być, aż tak dobrze. I to wcale nie znaczy, że nie wierzę w naszych poznańskich piłkarzy, ale nie jestem aż taka optymistką. Więc wielkie gratulacje, mecz oglądałam był znakomity, bardzo fajnie grali podobało mi się. Ostatnio chłopacy chyba nie są w dobrej formie, ale dzisiaj dali z siebie wszystko i było to widać.
Lech wygrał mecz!!!!!
Jutro rano wstaję na siłownię i biegam sama, tzn. zwerbowałam koleżankę, więc nie będzie mi smutno i będę miała motywację do dalszego biegania. Obliczyłam dziś, że mam za sobą jakieś 120 km i jutro dojdą kolejne, ale super. Wierzcie mi sprawie mi to ogromna frajdę, chociaż niestety nie widać tego po moim ciele – ani kilograma mniej… no cóż.
Czy jeszcze coś nowego się wydarzyło – ojjj tak rozpoczęłam pisanie pracy licencjackiej i może to dlatego tak mało ostatnio pisze tutaj, już palce mi powoli odpadają od stukania na tej klawiaturze… a jeszcze będzie tego sporo :P