czwartek, 14 czerwca 2012

22

Wstęp: Po napisaniu poniższego posta nie wiem przypadkiem, czy nie jest on zbyt osobisty... Jednak mam nadzieję, że on pomoże mi bardziej zrozumieć jak jest i nie tylko mi. Pomoże z czystym sumieniem, bez wątpliwości podjąć pewne decyzje - tylko dlatego go napisałam. Więc jeśli za parę dni... zostanie tu tylko wstęp, będzie oznaczało, że za bardzo ujawniłam siebie- czego robić nie powinnam. .... .... .... 22 dni pozostały do zmiany mojego życia... na lepsze, czy na gorsze - tego sama nie wiem. Ale zmiana nazwiska, którego bardzo nie lubiłam w czasach kiedy chodziłam do gimnazjum, to chyba dobra rzecz, chociaż mam takie dziwne poczucie, że będę za nim tęsknić. Zmienię nazwisko, zmienię dokumenty, czy w takim razie stanę się kimś innym? To może teraz jako ja- z moim nazwiskiem obrabuje bank... i potem jako nie ja będę sobą. No właśnie i tu zaczynają się schody... czy po 22 dniach będę wciąż sobą, czy będę kimś innym? Czy to ja, czy nie ja? a może teraz to nie ja, a potem to już ja. Bo jako ja za 22 dni spędzę resztę mojego życia, więc może teraz to jestem... kim...? Przeraża mnie to... ale może bardziej fakt tych zmian, niż same zmiany. Zastanawiam się, kim ja jestem- teraz i czy osoba, przez którą chcę zmienić siebie wie kim ja jestem naprawdę, czy mnie zna tak dobrze jak ja siebie, albo może bardziej. Mam naprawdę dziwny okres w moim życiu, taki trochę buntowniczy, jakbym miała 19 lat i mogła robić co chcę mieszkam sama, mam znajomych, wychodzę kiedy chcę, z kim chcę i wracam też o której chcę- oczywiście wszystko w granicach rozsądku jak przystało na kobietę "przed 30-stką". Tylko w tym wszystkim zastanawiam się, czy moje zmiany, które mają nastąpić za 22 dni są na miejscu. Chcę tego, wiem o tym, ale teraz czuję się taka... nie umiem tego określić, bo słowo wolna nie odzwierciedla tego co mam w środku. Mogłabym pokazać język, obrócić się i powiedzieć: "spadajcie teraz wszyscy to jest mój czas". Rozmawiałam z koleżanka, która ma już te 30 lat i wybawiła się będąc młodsza niż ja jestem teraz. Podchodzi więc do tego typu zmian, jako kolejna rzecz, która następuje w życiu. Jako coś co jest okej, bo ona zrobiła wszystko co miała zrobić wcześniej. Ja niestety będąc bardzo zapracowana całe swoje dotychczasowe życie nie bawiło mnie bawienie się. Nie czułam takiej potrzeby i cieszyłam się, że robię wszystko, nie tak jak powinnam. Moja mama też dobrze wie, że poszłam o jeden krok za daleko, pomijając bardzo ważny czas, a na cofnięcie się chyba jestem trochę za stara... Kobiety przed 30-stką, które zmieniają swoje nazwisko powinny być "normalne"- ja nie wiem czy jestem... Zastanawiam się tylko, czy osoba, która jest na tyle miła by podzielić się ze mną swoim nazwiskiem wie o tym. Czasem pragnę dać do zrozumienia, ale nie wiem, czy robię to dobrze. Czuję się teraz taka, trochę szalona, nieposkromiona złośnica....:) Taka wszystko w jednym... nie jestem grzecznym aniołkiem, z drugiej strony nie robię nic złego, ale prawda jest taka, że najchętniej przeżyłabym to lato na pragnieniu dogonienia straconego czasu, a po tym wszystkim zmieniłabym nazwisko. Niestety mamy 14 czerwca-czyli początek lata, za 22 dni zmieniam nazwisko i takie są fakty. Pytanie czy ten tekst pomoże mi zrozumieć pewne sprawy i czy pomoże zrozumieć Jemu mnie, czy jest pewny w co się pakuje i czy akceptuje to bez popularnego "BUT..." Czasem mam ochotę nim potrząsnąć i powiedzieć nie jestem takim aniołem za jakiego mnie bierze, bo od wewnątrz emocje mnie rozrywają. Teraz może brzmi to dziwnie, ale mhm nie jestem taka zła:) nie robię nic złego. Nie ma o to obaw, ale chciałabym zamknąć oczy i przenieść się gdzieś indziej, do moim snów, w których można wszystko. Jakaś pokręcona jestem... chyba. Wczoraj był fajny dzień... moim największym sukcesem było to, że bez problemu wsiadam na Honde i podoba mi się to tak bardzo, że nie chcę jej oddać. Ona (Honda, bo kobieta jak ja- rozumiem już dlaczego mojemu M tak fajnie się na niej jeździ:) właśnie uzmysłowiła mi taką wolność, potem meczyk- bo przecież mamy mistrzostwa, śmiechy, pogadanka ze znajomymi i do domu spać. Spontan tak mogę nazwać ten wieczór, ale było super. Czy słowa poniżej, prócz tych ***** troszeczkę nie mówią jak się czuję? ale taka chyba jest prawda i każdy w zależności od okoliczności może być kimś innym. a życie uczy nas dostosowania się do tych ról - do mojej przyszłej roli też, więc spokojnie zamiast ****** mogę zaśpiewać - wife:)
I hate the world today You're so good to me I know but I can't change Tried to tell you But you look at me like maybe I'm an angel underneath Innocent and sweet Yesterday I cried Must have been relieved to see The softer side I can understand how you'd be so confused I don't envy you I'm a little bit of everything All rolled into one I'm a *****, I'm a lover I'm a child, I'm a mother I'm a sinner, I'm a saint I do not feel ashamed I'm your hell, I'm your dream I'm nothing in between You know you wouldn't want it any other way So take me as I am This may mean You'll have to be a stronger man Rest assured that When I start to make you nervous And I'm going to extremes Tomorrow I will change And today won't mean a thing I'm a *****, I'm a lover I'm a child, I'm a mother I'm a sinner, I'm a saint I do not feel ashamed I'm your hell, I'm your dream I'm nothing in between You know you wouldn't want it any other way Just when you think, you got me figured out The season's already changing I think it's cool, you do what you do And don't try to save me I'm a *****, I'm a lover I'm a child, I'm a mother I'm a sinner, I'm a saint I do not feel ashamed I'm your hell, I'm your dream I'm nothing in between You know you wouldn't want it any other way I'm a *****, I'm a tease I'm a goddess on my knees When you hurt, when you suffer I'm your angel undercover I've been numb, I'm revived Can't say I'm not alive You know I wouldn't want it any other way
Na samym początku zostało coś ustalone i troszkę się tego boję, bo nie chcę nic więcej po tych 22 dniach niż oczekuję teraz, nie będę zabraniać ani wymuszać, ja akceptuję całość jak jest, tylko nie wiem, czy ja jestem do końca zaakceptowana, więc proszę - Take me as I am...

sobota, 24 marca 2012

powrót do przeszłości....

Strajk, pod tym tytułem rozpoczęłam mój wiosenny weekend.
Niestety piątkowy dzień wprawił mnie w średni nastrój...
Tak jak przed 5 minutami mój komputer się zawiesił dokładnie tak samo ja potrzebuje resetu.
Musze odpocząć i zacząć oddychać. Tylko czy potrafię?
Zobaczymy...

Dziś poczułam sie jak 20 letnia dziewczyna, która siedząc w obcym kraju ka zdy wolny weekend spędza jak wakacje.
Wstać z łóżka o jedenastej. Słońce, zakupy... bo przeciez po całym tygodniu lodówka pusta, no i morze... tak znowu morze. mhmm powtórka z rozrywki mhm no i aby tego było mało pchli targ. Czy historia lubi się powtarzać...? Nie chce tego, a może tak już zawsze będzie...a do tego shrek, mhm kiedy pojawił ie w kinach...ile lat temu to było...? J abyłam w gimnazjum:P Zreszta nie ma co filozofować.

Trzeba się zabrać za siebie i nie myśleć za dużo, tak jak to ktoś kidys ładnie powiedział...
Trochę za dużo mam na głowie - zresztą to chyba taka norma. Do lipca mało czasu, a tyle do zrobienia. Ale się uda, pragnę tego..

środa, 1 lutego 2012

nowy rok???? przecież o już LUTY

Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, od jakiegoś czasu, tylko myślę... dziś napiszę, może jednak jutro, a może wcale... może pisanie do Was, mówienie i myślenie na tematy, które są tu zamieszczone nie ma najmniejszego sensu. Tak naprawdę wcale nie chcę by ktoś to czytał, pisze tylko po to, aby wyrzucić z siebie kilka rzeczy.
Dlaczego nawet nie napisałam o tym, że rok sie skończył?
i o tym jak się skończył?
o tym, że miałam kryzys w swoim świecie, to że zastanawiałam się co ze sobą zrobić...
a to czego chcę w tym roku to jedna wielka zagadka i dopiero jak rok 2012 się skończy będę wiedziała o co chodzi.
Dziś - powiem śmiało wkurzyłam się i to za mało powiedziane. Okazało się, że nie zdałam jednego egzaminu, było ciężko, ale dlaczego ktoś, większość, jak ma w dupie to komus się udaje, a ja muszę pracować bardzo ciężko, aby zobaczyć jakiekolwiek efekty?
Czasem zastanawiam się, dlaczego nie urodziłam się w innym świecie, gdzie wszystko jest prostrze, w innym kraju lub czasach. Z drugiej strony mogłabym urodzić się w Afryce i głodować całe życie... przynajmniej nie miałabym problemów, aby myśleć o tym czy zmieszczę się latem w spodnie.
Przełom roku nie był dla mnie najlepszy, byłam strasznie zmieszana i bałam się tego, bałam się swoich myśli i uczuć, które nagle powiedzą - STOP, ja wcale nie chce tu być. Cały czas jednak korci mnie ucieczka. Gdzieś, gdzie nikt mnie nie znajdzie, z drugiej strony, przecież - tu gdzie jestem w mojej małej kryjówce w Świnoujściu, też mnie nikt nie odwiedza - i dobrze, też jestem tu sama i też mogę myśleć nad sensem tego co jest zaplanowane na ten rok. To nie jest kwestia tego, że nie chce realizować swoich planów. Ale boję się ich konsekwencji, bo jakby nie patrzeć to tak na całe życie (teoretycznie), tylko ja marzę o takiej praktyce.

whatever.

Parę dni temu uświadomiłam sobie, że mój przejściowy kryzys minął, błagałam o to i się spełniło, więc nawet kwestia innych niepowodzeń, nie jest tak ważna. Moje uczucia, tęsknota i poczucie odległości wróciło - super!
Tak powinno być.

A dziś się obudziłam i przez cały dzień nie miałam czasu nawet otworzyć kalendarza i sprawdzić jakie mam na dziś zadania, ale lubię takie dni, no i okazało się, że mamy już luty.

czwartek, 22 grudnia 2011

jakiś dziwny dzień

Potrzebuję jakoś dzisiaj .. sama chyba nie wiem czego. To nic nowego, bo przecież ja całe moje życie nie wiem czego chcę.
Mam zły dzień, smutny, taki rozwalony, pusty, a ja w tym wszystkim czuję się fatalnie.
Nie umiem się na niczym skoncentrować. za godzinę mam być już na promie a potem w pociągu, niby super, ale czegoś strasznie się boję... jestem taka niespokojna i zamyślona, aż serce mi rozwala.
Potrzebuję zastrzyku w dupkę jakieś pozytywnej energii, albo po prostu tego za czym tak bardzo tęsknie, bo dawno nie było czasu, aby przytulić się do moich silnych ramion - mocno wtulić i aby wszelkie zło przeminęło.
Nie umiem podjąć decyzji dotyczących przyszłości, nie umiem bo sama nie wiem czego chcę, bo nie mam marzeń, bo za dobrze mi jest jak jest i nie chce mieć na nic zbyt dużego wpływu, bo w razie czego nie będę czuła się winna.
Chciałabym, aby ktokolwiek mógł te decyzje podjąć za mnie.
a teraz....cicho....

wtorek, 22 listopada 2011

nareszcie?

Wiem, że trochę czasu mnie tu nie było, chciałam naprawdę i to kilka razy, ale jakoś się nie zebrało. Teraz mam 24 minuty aby wyjść z pracy i to właśnie są idealne 24 minuty aby napisać to co mi leży na sercu.
Tak naprawdę... to nic mi nie leży. Wszystko jest cudownie.
Udało mi się odebrać dyplom z Krakowa, na nowej uczelni miałam już dwa koła, okno też mam już naprawione i wszystko jest cudownie, nie mam naprawdę czym się martwić... tylko dlaczego wciąż boli mnie głowa?
Nie będę teraz tego rozkminiać, bo to jakoś chyba bez sensu.
Natomiast pochwalę się czymś ważnym, albo nawet najważniejszym w moim życiu - jestem szczęśliwa, ba! jestem cholernie szczęśliwa i nawet sama nie wiem kiedy to się stało, sądzę, że był to jeden z tych jeszcze ciepłych październikowych wieczorów w magicznym Krakowie. Niby nic się nie zmieniło, niby wszystko jest po staremu, ale jednak... nigdy nie czułam się tak pewnie i tak realnie i tak... że to co się dzieje, naprawdę może dziać się tu i teraz i chyba nikt nie zabroni mi być wypełnioną miłością, optymizmem i radością z tego co mam - mamy.
I chyba M&M`sy zostaną moimi ulubionymi słodyczami, bo mają pewną wartość, której nikt nie zna - heh M&M tak, teraz i na zawsze...

Zastanawiam się tylko czy to wszystko jest tak okej? Niby tak... ale czy ja sobie na to zasłużyłam, czy przypadkiem za chwilę nie spotka mnie jakaś straszliwa kara, za to co dobre. Czy mój upór i egoizm w wyborze miejsca pracy nie przysporzy mi pustki. No właśnie tego chyba bym nie zniosła - pustki.
Dlatego jeśli kiedykolwiek będę chciała postawić własny egoizm ponad to co kocham i jeśli kiedykolwiek przyjdzie czas na słowa: "... twoje życie prywatne jest w ruinie, oznacza to tylko jedno - czas na AWANS..." to bardzo proszę, aby ktoś mnie kopnął mocno w dupę, otrząsnął i pokazał, że kiedyś bardzo zależało mi na życiu, które mam...bo nareszcie, jestem szczęśliwa...

czwartek, 20 października 2011

emocje

Najgorsze jest to, gdy znowu do głowy zawita przeszłość, ale w przeszłości też bywa coś pięknego, coś co powoduje, że oczy robią się mokre...

Nie wiem, czy wszyscy, mam nadzieję, że chociaż część ludzi jest takich, którzy wyobrażają sobie pewne sytuacja, wiedzą, że się z kimś mają spotkać i w głowie przeprowadzają sobie rozmowę z tą osobą. Oczywiście, gdy przychodzi co do czego, rozmowa i spotkanie wyglądają całkiem inaczej - ale to w tym przypadku nie ma znaczenia.


Zacznę od początku, we wtorek zadzwonił do mnie szef, było już koło 20 godziny, więc wiedziałam, że pewnie coś się stało. Z rozmowy nie potrafiłam nic wywnioskować, ale chodziło o transport na lotnisko dla kogoś... Nie rozumiałam tego, bo przecież transport dla tej osoby, był już realizowany w poniedziałek i z tego co wiem odbył się. To dlaczego ma być znowu na środę? Stwierdziłam, że najlepiej będzie, jak sama zadzwonię i się wszystkiego dowiem. Włoch do którego dzwoniłam mówił bardzo chaotycznie, dlatego postanowiłam się z nim natychmiast spotkać w biurze i wyjaśnić o jaki transport mu dokładnie chodzi. Chodziło o transport powrotny dla jego żony - która przyjechała dwa dni wcześniej - okazało się, że przyjechała powiedzieć mu tylko, że się rozstają i wraca do domu.

Przykre.... bardzo przykre, ale takie jest życie.

Dziś przyszły do tego Pana dwie paczki i zastanawiałam się kto je nadał - sprawdziłam - jego żona. To teraz pytanie, kiedy je nadała - w dzień wylotu do Polski. Czy przed wylotem spakowała resztę jego rzeczy i wysłała....?
ciekawe....

I tu pojawiła się w mojej głowie krótka rozmowa z nim - tzn jak mogłaby potencjalnie przebiegać. Dziś wieczorem ma zgłosić się po przesyłkę do biura... pomyślałam sobie, że może to jakoś skomentować i co ja mu wtedy odpowiem.... moja odpowiedź byłaby taka:

"Widzisz, tak to jest, kobiety są okropne"
On w tym momencie pewnie by wtrącił:
- Ty chyba taka nie jesteś - muszę sobie trochę wlać, bo on przecież nie doświadczył mojej złości i okrucieństwa, dlatego może myśleć, że jestem miła. Na to mu odpowiadam:
- Niestety, jestem, każda taka jest i nie ma wyjątków - Tutaj zaczynam przypominać sobie przeszłość i mówię - wiesz, kto by pomyślał, ja w zeszłym roku miałam inne życie, no może 1,5 roku temu. Miałam mieszkanie, własny samochód, psa, narzeczonego, pracę, której nienawidziłam, ale miałam i co... i pewnego dnia pojechałam do rodzinnego miasta, gdzie spotkałam się z kumplem, w którym kochałam się strasznie mając 18 lat (ale wtedy to nie miało dla mnie znaczenia). Spotkanie było dla mnie o tyle ważne i otwierające mi oczy, że zobaczyłam siebie samą - osobę, która nie jest kochana. Gdy wróciłam - zbuntowałam się, rozmawiałam, prosiłam o zmiany, a gdy się nie udało - zerwałam - rzuciłam - byłam wredna. Spakowałam się i pojechałam. Myślałam, że nie przeżyję tego, bolało. Ale po jakimś czasie okazało się, że jestem wyzwolona i szczęśliwa, że ten "mój kumpel" to miłość mojego życia, że jestem teraz dla niego najważniejsza i on dla mnie też. Dzięki temu, że zmieniłam swoje życie, nie wiedząc czy robię dobrze, zmieniłam je na lepsze. I mimo tego, że jestem daleko, to czuję, że mam go przy sobie, że jest ze mną, że nie jest ważne, że przytulam go tylko w weekendy, ale najważniejsze jest to, że mimo odległości nie czuję się tak samotna, jak czułam się z osobą, którą miałam przy sobie każdej nocy... I teraz wiem, każdego dnia, w każdej chwili uświadamiam sobie, że jestem najszczęśliwszą sobą na ziemi, nie tylko kocham, ale jestem kochana i czuję to!

Nagle poczułam, że po policzku spływa mi łza i ocknęłam się, wciąż stałam na środku biura przed tymi pudłami od jego żony, a skaner zakończył swoją pracę.

Usiadłam przy biurku zaczęłam pisać i uświadomiłam sobie, że nie dokończyłam mu opowiadać - przerwały mi emocje i świadomość, że moja historia wzrusza mnie samą, a najbardziej wzrusza mnie to, że nigdy nie myślałam, że mogę być, aż tak bardzo szczęśliwa. A morał dla Włocha jest prosty: koniec, to zawsze początek czegoś nowego - i na ogół lepszego.

poniedziałek, 17 października 2011

Dumna!!!

Bardzo dawno nic nie napisałam, może po prostu nie było o czym, a może nie było kiedy, i to drugie niestety jest najbardziej prawdopodobne.
Wczoraj odbył się 12 poznański maraton 42 km - wow, wielkie coś. Mój osobisty stosunek do tego wydarzenia sportowego był dziwny i bardzo zmienny.

Na samym początku, powiedziałam sobie, że absolutnie nie chcę tam być i nie chcę, aby uczestniczył w nim M. I wszystko byłoby cudownie, gdyby nie to, że M jednak bardzo chciał biec. Stwierdziłam, a co mi tam, przecież nie będę mu zakazywać. To on będzie się męczył nie ja, jak chce to niech się męczy. Potem przyszedł czas najgorszy i płakać mi się chciało, ponieważ trzeba było jechać znowu do Poznania i wstać wcześnie w niedzielę. Jednak niedziela okazała się dla nas cudowna, słoneczna, jesienna, piękna.
Kilka kilometrów przeszłam spacerkiem, ale zrobiłam to z uśmiechem na ustach i radością, obawiałam się jednak trochę kondycji M, ale M dał sobie świetnie radę, kibicowałam mu z całego serca i gdy tylko zobaczyłam go na linii mety z rękami w górze - jak zwycięzca, byłam dumna, szczęśliwa i widziałam, że mimo tylu kilometrów ma jeszcze dużo siły.
A kiedy tylko dziś rano w pracy ktoś mnie zapytał jak poszło M na maratonie moja duma była jeszcze większa, zastanawiałam się tylko jakich słów użyć, aby przedstawić M jako najszybszego biegacza, ukochanego mężczyznę i wspaniałego człowieka....
Chyba mi się udało:)
i nie jest ważne, że musiałam wstać o 3 rano by wrócić do Świnoujścia, najważniejsze było to, że mogłam noc spędzić wtulona w ramiona tego, najważniejszego....