poniedziałek, 25 października 2010

Pogrzeb

W pociągu znowu nie ma prądu, kontaktów na każdym kroku kilka, ale jak już ktoś chciałby skorzystać, to nie ma szans – niestety. Pogoda w Dębicy w ten weekend była bardzo ładna, świeciło słońce i było ciepło, nawet bardzo. Przygotowana na przymrozek, opatulona grubym szalem wyszłam dziś rano o 7: 30 na zajęcia, ku mojemu zdziwieniu musiałam zdjąć rękawiczki, a ten, kto mnie zna wie, że jeśli tylko na zewnątrz jest chłodniej ja ubieram szalik i rękawiczki. Tak mi chyba zostało od dziecka, mogłabym chodzić nawet w krótkich spodenkach, i bez podkoszulki, ale rękawiczki, skarpetki i szalik musiały być.
Godzina 21: 00 kolejny weekend za mną, ciężki weekend, bo 18h spędzonych w pociągu i 14 h na uczelni przecież ta arytmetyka nie ma sensu, w najmniejszym nawet stopniu, spłaszczanie tyłka w pociągu również wymiernie wpływa na moje poniedziałkowe samopoczucie, bo wszystko muszę odpracować na siłowni, a tłok w tym właśnie środku lokomocji jest za każdym razem większy, nie usiadłam do tej pory nawet na chwilę. Całe szczęście na korytarzu nie jest, ani gorąco, ani zimno, czasem tylko ktoś wyjdzie, aby zapalić i wtedy otwiera okno, brrrr… no i śmierdzi, mówiłam wam jak mi to przeszkadza? Tak właśnie! dym papierosów, ten smród przenikający i osoby, które siedzą w danej chwili blisko mnie tuż po skończonym papierosie, doprowadza mnie to do szału, mogłabym się z łatwością udławić. Jednak jest na to sposób, zapalić samemu. Nie mówię, że to propaguję, albo palę, czy zamierzam palić – nigdy w życiu. Jestem jedną z tej części ludzkości, która nie widzi w tym nic fajnego. Ale tak właśnie sobie myślę, że jeśli nie możesz wytrzymać w grupie społecznej, która pod danym względem różni się od ciebie (w tym przypadku pali) to jedyne, co powinno się zrobić, to właśnie również zapalić, czyli dostosować się do zachowania ogółu. Nie jest to powód do dumy, że w danej chwili właśnie ulega się tłumowi, patrzy się na innych, ale jeśli masz potem np. przytulić się do takiej osoby, albo chociażby cmoknąć ją na pożegnanie w policzek, podczas normalnych koleżeńskich stosunków to chyba lepiej nie robić tego z obrzydzeniem. Tak samo jest z alkoholem, jeśli facet wychodzi na piwo z kumplami i wraca – śmierdzi, to żadne odkrycie, ale kobiety to strasznie denerwuje, nie chcą, aby ktoś chuchał im w twarz takim odorem, jednak, gdy facet pójdzie z kobietą na piwo, albo ona nawet wypije sobie z koleżankami, a on z kumplami to wszystko okej. Nic się nie stało, nikt nie czuje zapachu, można się przytulać, całować i nikomu nic nie przeszkadza. Ale czy to jest odpowiednie wyjście z sytuacji? Niestety nie odpowiem na to pytanie, musicie odpowiedzieć sobie sami według waszego sumienia i uznania.
O 3 nad ranem będę w Poznaniu, coś mi to przypomina, bo gdy po raz pierwszy jechałam właśnie tym pociągiem, było lato, było ciepło i jechałam zupełnie z innymi myślami niż teraz. To jest długa historia, ale chętnie się nią podzielę. To było dokładnie miesiąc przed decyzją o powrocie do Poznania. Jechałam bardzo zmęczona, po to, aby po wyczerpującej sesji, zrelaksować się robiąc cokolwiek będę chciała w moim ukochanym mieście. Poza tym ogarniała mnie nostalgia i niepewność tego, co robię i tego, co dzieje się w mojej głowie. Kolejne dni i chwile, spędzone ze znajomymi, przyjaciółkami i rodziną były jak głos wewnętrzny, który krzyczał, aż wyrywał się z mojej piersi, czułam się jak opętana przez diabła, wyczerpana, i zapatrzona w wielkie nic. A ten weekend dał mi nadzieję, nie mogę powiedzieć, dlaczego, nie mogę powiedzieć, przez kogo, bo nawet sama nie umiałabym tego sprecyzować. Cały weekend poświęciłam dogłębnym i kluczowym dla mojej przyszłości sprawom – to dobrze, ale gdy parę dni później wracałam sama nie wiedziałam, czy tego chcę. Najbliższe wtedy mi osoby (w drodze już powrotnej) wbiły mi nóż w plecy, swoim brakiem zainteresowania, miłości i egoizmem. I tak naprawdę ten powrót, ta obojętność, a mój wielki ból. Ból tak ogromny, nie pozwalał skupić się nawet na prowadzeniu samochodu. Rozdarcie i krew i ból i łzy i rozpacz i brak sił i niemoc i perspektywa końca. Niestety mam takie nieodparte wrażenie, że ilekroć będę wracać tym samym pociągiem, o 3 nad ranem w Poznaniu, będę wspominać lipcowy weekend 2010, który całe szczęście nie przysporzył mi samych cierpień, a może jednak tylko cierpień? Bo nawet te najwspanialsze godziny i popołudnia mówiły mi jak bardzo jestem nieszczęśliwa i beznadziejna w swoim postępowaniu i ile jeszcze muszę zrobić, aby to zmienić. Ale byłam odważna, szczęście zagościło w mojej duszy, a duma z podjętej decyzji mnie rozpiera. Nie mówię, że to było proste, po podjęciu tak istotnej decyzji dla całej przyszłości kolejny miesiąc był najgorszym miesiącem w moim życiu, nikomu tego nie życzę i niestety nikt nie jest w stanie sobie tego wyobrazić, jedynie ten, kto sam coś takiego przeżył. Minęły prawie 4 miesiące od tamtego czasu i za każdym razem jadąc tym pociągiem będę świętować z uśmiechem na ustach mój lipcowy pogrzeb przeszłości…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz